wtorek, 31 sierpnia 2010

Już czas!

„Ceną podróży jest strach. W pewnej chwili, daleko od naszego kraju, od naszego języka chwyta nas nieokreślony strach i instynktowne pragnienie, by powrócić do schronienia starych przyzwyczajeń. (...)
Nie ma przyjemności w podróżach. Widziałbym w nich raczej ascezę. Podróżuje się dla kultury, jeśli przez kulturę rozumieć ćwiczenie naszego najbardziej intymnego zmysłu – zmysłu wieczności. Przyjemność oddala nas od nas samych. Podróż, która jest jak wiedza wielka i poważna, przywraca nas sobie na powrót.”

Albert Camus


Gdybym odchodziła w innych czasach, pewnie zaczynałabym inaczej. Ale w tym momencie nie czuję, żebym mogła powiedzieć coś mądrego. Pozostawiam to więc Camusowi, który okazał się ostatnio czymś więcej niż tylko wspomnieniem z liceum. Porzuciłam go dawno temu, żeby zamiast europejskim intelektualistą zostać praktykującym indologiem.

I oto jestem!

W kwestii wyjaśnienia: blog dostał śliczną nazwę kiszmisz, co po bengalsku/hindi oznacza rodzynki.

Któregoś dnia moja mama oszalała na punkcie zrobienia gadźar halwy, takiego indyjskiego deseru marchewkowego, i ze zdziwieniem zauważyła, że jeden ze składników – kiszmisz (kishmish) właśnie – oznacza rodzynki. To słówko bowiem zbyt kojarzyło mi się zawsze z miszmaszem, żeby nie nazywać tak nieporządku, wielości, zawrotu głowy. Mówię więc czasem: Co za kiszmisz! A tu się okazało, że kiszmisz znaczy rodzynki. Już nawet ja o tym zapomniałam.

Ze swojej słabości do egzotycznych słów zwierzyłam się kiedyś pewnemu Hindusowi. Pomimo kilkukrotnego tłumaczenia nie był w stanie zrozumieć, jak rodzynki mogą oznaczać bałagan. Cóż! Widocznie nie oswoił nigdy żadnego słowa. A słowo też przecież może być pamiątką z podróży!

Teraz zostawiam Wam kiszmisz, a ja jadę szukać nowych słów. Gdy je oswoję, wrócę Tu albo zostawię to Tam (zawsze jest ten straszny dylemat perspektywy) i znów będę mówić niezrozumiałym językiem. Camus miał rację. Podróżowanie to pewien specyficzny rodzaj samotnej przyjemności.

Więc czas zaczynać! Obiecuję wpisy, zdjęcia i pocztówki z końca świata (jeśli dojdą) i witam Was po raz kolejny jako Samotna Pasażerka!