środa, 1 września 2010

Wspomnienie z Arki Noego


Mój lot trwał 24 godziny i zakładał „przelotne” wizyty tranzytowe w Brukseli i Abu Dhabi.

W Abu Dhabi, stolicy Zjednoczonych Emiratów na środku pustyni, czułam się już jak w domu – wszędzie ktoś z Indii lub Bangladeszu – sprzątaczki, ochroniarze, kelnerzy. Tania siła robocza. Więc gdy o 6:30 wysiadłam z samolotu, pobiegłam prosto do lotniskowej kawiarni i szczerym uśmiechem przywitałam sprzedawcę – Bengalczyka radosnym: Good morning!
- Good morning! – odpowiedział równie radośnie Bengalczyk.
- Thank you – odebrałam kawę ze śmietanką z Wielkiej Brytanii (!) i pożegnałam uśmiechem imigranta z Bangladeszu.

Piłam kawę obserwując go z daleka. Nikt nie mówił mu „Dzień dobry” ani „dziękuje” – zauważyłam ze zdziwieniem. Wszyscy traktowali go, jak trochę inteligentniejszą wersję automatu do kawy. Myślałam o nim. Jak się czuł, kiedy nauczył się słowa „Good morning” – pewnie był szczęśliwy z pierwszego wypowiadanego zagranicznego słowa, które łączyło go z wielkim światem, tym bogatym, dalekim, wspaniałym.

Ciekawe, czy już się przyzwyczaił, że tu na emigracji w najbogatszym kraju świata jest najbiedniejszy na świecie. Zbyt mały by mieć prawo powiedzieć pierwszy „Good morning”. Biedniejszy niż w Bangladeszu, bo przecież porównywany zawsze do szejków, którzy przechadzają się pod orientalną mozaikową kopułą lotniska kupując perfumy Diora.

Lotnisko w Abu Dhabi jest przerażającą współczesną Arką Noego, gdzie spotkali się ludzie reprezentujący cały glob, wszystkie rasy, kultury i grupy społeczne, w odpowiednich proporcjach. Najwięcej jest więc tych najbiedniejszych: pracowników lotniska, ale i biedaków z różnych krajów, którzy lecą dalej w świat jako współcześni niewolnicy lub prawie niewolnicy. Na co dzień nie zauważamy tych chorych proporcji – używamy rzeczy „Made in Bangladesh” i nie musimy patrzeć prosto w twarz kobiecie z fabryki w Dhace. Na lotnisku w Abu Dhabi kontakt osobisty jest tak nieuchronny jak na Arce Noego. Zamknięci w małej przestrzeni patrzymy na tych, co sprzątają, podają kawę, noszą bagaże.

I trochę mi było wstyd, kiedy chciałam odstawić swój kubek po kawie, a pani z Filipin podbiegła szybko, żeby posprzątać. Jakże mogłabym zrobić to sama! Przeciez jestem z innego, lepszego swiata!

3 komentarze:

  1. nowy, lepszy i wspaniały świat pozdrawia;)dziś jest dodatkowo strasznie mokry (pewnie anioły opiły się piwa i sikają:P)
    świetna ta puszka;)

    OdpowiedzUsuń
  2. może to dziwne ale ja bym chciał taką puszę :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutna ta Arka Noego.. wspoleczesne niewolnictwo kwitnie :(:(
    A puszka- czyzby to byla cola light;)?
    Ale najwazniejsze Wero ze dotarlas do destination point jak wnioskuje i na dokladke masz dostep do internetu!! czekamy z niecierpliwoscia na wiesci z Katmandu

    OdpowiedzUsuń