piątek, 26 listopada 2010

Kto będzie mistrzem ?!? Dowiemy się już dziś...


Są takie chwile, kiedy Azja zapomina, że gdzieś daleko na jej zachodnim krańcu leży ten mały półwysep zwany Europą, a trochę dalej za morzem straszy Wujek Sam. W Chinach trwają właśnie Asian Games, czyli Azjatycka Olimpiada. Może bym nawet o tym nie wspominała, ale w finale kluczowej dla kontynentu dyscypliny, krykieta, spotkają się...Afganistan i Bangladesz!
Nie wiem czy kiedykolwiek, na jakiejkolwiek imprezie sportowej, transmitowanej przez wszechobecną podobno telewizję, udało Wam się wypatrzyć reprezentantów wyżej wymienionych krajów? Nie? Ignorancja Wasza i całej reszty świata wcale ich nie deprymuje!

Co martwi, a co pomaga obu drużynom? Jak mówił wczoraj radiu BBC trener Afganistanu, najtrudniejsze jest to, że....walczą ze sobą dwa muzułmańskie kraje, więc strategia musi być szczególna. Ale trener zna złotą formułę, która zaprowadziła Afganistan tak daleko: na każdym etapie meczu motywuje zawodników podsyłając im skrupulatnie wybrane cytaty z Koranu....

Tak, jesteśmy w Azji. Czasem jestem z nich dumna, z Azjatów. Jak spotykam tu Japończyków, którzy lepiej mówią po nepalsku niż po angielsku. Jak w całej gazecie jedyny news z dalekiego świata, jest o tym że Berlusconi ma nową kochanke. Bo skoro my się nimi nie interesujemy, to dlaczego oni mają interesować się nami!

I w zasadzie umieszczam ten wpis na blogu zanim jeszcze wszystko się wyjaśni. Zanim poznamy wielkiego zwycięzcę. Zanim stacje telewizyjne w Nepalu zdążą pokazać wiwatujący tłum na ulicach Kandaharu lub Dhaki. Wejdźcie dziś na stronę BBC i sprawdźcie sami, kto jest mistrzem. Bangladesz czy Afganistan? Ja mam oczywiście swojego faworyta, w końcu mieszkam w Azji :)


wtorek, 23 listopada 2010

Przeznaczenie


To jest Ci pisane.
Przeznaczenie zdecyduje.
Nie można uciec przed przeznaczeniem.
Jeśli to przeznaczenie, to spotkamy się ponownie.

Tak, to ono tu rządzi.
Destiny. Przeznaczenie. Wypisane podobno na czole.

Pomaga żyć. Daje nadzieję. Uczy, że wszystko jest dobre.

Bo skoro nie dobiegłam do autobusu, to na pewno dlatego, że w kolejnym spotkam miłość swojego życia albo chociaż będę mieć miejsce siedzące.
Bo skoro nie dostałam pracy, to dlatego, że przekreśliłaby ona moje szanse na lepszą.
Bo skoro zakochałam się bez wzajemności, to pewnie dlatego, że ktoś inny jest moim przeznaczeniem. Albo będziemy razem w następnym życiu.

Poziom wiary w przeznaczenie nie zależy tu od wykształcenia, dochodów, od religii czy pochodzenia. Zresztą nie powinnam nazywać tego wiarą. Istnienie przeznaczenia to fakt obiektywny, uważa większość mieszkańców tej części świata, i nasza wiara czy niewiara nic nie zmienia. A na pewno nie zmienia przeznaczenia.

Nie staram się więc już nikogo tu przekonywać, że Europejczycy mają rację mówiąc, że każdy jest kowalem swojego losu. Że wiara w przeznaczenie to pójście na łatwiznę, zwalenie wszystkiego na siłę wyższą. Chyba sama już w to nie wierzę.

Czasem jadę autobusem i patrzę na ten niesamowity tłum, skumulowany przypadkowo na małym skrawku przestrzeni. Patrzę na wszechogarniający chaos ulicy. Dziesiątki autobusów spada tu rocznie w przepaść. Na ulicach giną setki ludzi. Tysiące umiera od brudnej wody.

Ale jest to chaos pozorny, który przeraża nas, Europejczyków, którzy chcą mieć los w swoich rękach, zawsze o sobie decydować, stąpać mocno po ziemi, wszystko sobie zawdzięczać. Przeraża nas myśl, że coś/ktoś mógłby zdecydować za nas. Jakby ta niezależność dawała nam coś zupełnie pewnego.

Tu nic nie jest pewne. Nepalczycy to wied. Nie wstydzą się więc łez, porażek, niespełnionych miłości. Nie wstydzą się, że zawdzięczają coś rodzinie, szczęściu, przeznaczeniu. Nie ma w tym nic dramatycznego, a jedynie niewzruszona pewność, że żyjemy w najlepszym ze światów. 

Jesli nie stac cie na profesjonalnego astrologa, pozostaje ci horoskop z gazety - lektura obowiazkowa :)

czwartek, 18 listopada 2010

Krótka opowieść o pewnym słówku


Ćha, czyli po nepalsku „jest”.

Najczęściej używane słowo w każdym języku. Najpopularniejsza sylaba w Nepalu.

Ćha.

Opowieść o słówku ćha to opowieść o zapuszczaniu korzeni.

Kiedy jedzie się autobusem w Katmandu,  Pan „Kondaktar”(nazywany tez managerem autobusu;) zawsze między przystankami mówi: „Zbliża się przystanek X. Czy jest ktoś wysiadający?”, by upewnić się, czy jest sens się zatrzymywać. Wtedy właśnie z tłumu podróżnych pada zwykle ta magiczna odpowiedź: „Ćha” (Jest).

Zapewniam Was, sylaba ćha może być magiczna. Kiedy ją wypowiadam zostaję zalana deszczem spojrzeń i uśmiechów. Wszyscy patrzą z radością. Ten krótki dźwięk wystarczy - wiedzą, że jestem stąd.

środa, 10 listopada 2010

Wreszcie pierwsi goscie!!!

To długie milczenie oznacza oczywiście dłuuuugie wakacje! Przyjechała moja mama z koleżanką drogą Warszawa-Moskwa-Delhi-Kathmandu. Wypełniając dokumenty wizowo-immigracyjne napotkały one pewien problem językowy: co należy wpisać w rubryce „occupation”? Słusznie wyciągnęły podręczny słownik jęz. angielskiego, który jako pierwsze znaczenie podaje „zajęcie”. Bez żadnych wątpliwości zignorowały więc drugie znaczenie (zawód) i napisały Occupation: Tourist („Zawód: Turysta”). I tak zostały zawodowymi turystkami. Nie myślcie, że to takie proste. Bycie turystą w Nepalu to bardzo ryzykowne zajęcie. Tak też było! Przez 2 tygodnie wycieczka:

Tropiła tygrysa na pieszej wycieczce przez Park Narodowy Chitwan: po zobaczeniu pierwszego śladu zestresowani uczestnicy doszli do wniosku, że wolą oglądać ptaki, ale dzielnie przetrwali spotkanie oko w oko z nosorożcem!

Jeździła przez puszczę na słoniu, który może unieść 4 osoby, ale też poda okulary jeśli komuś spadną :)

Płynęła canoe po rzece pełnej krokodyli i zamiast dzikiej przyrody podziwiała pana przewodnika, który bez cienia strachu zaangażowany był w wypatrywanie ptaków.

Opanowała technikę wsiadania w biegu do autobusu: jechała razem z 70 innymi osobami oraz kurami i kozłami autobusem lokalnym w Katmandu niańcząc dzieci i kołysząc się w rytm bollywoodzkich hitów.

Świętowała Diwali oraz newarski Nowy Rok 1131, a co! czemu nie 7 listopada?

No i przede wszystkim ciągle się śmiała! Zapraszam więc kolejnych gości! Nie bójcie się tygrysów :) Nie musicie być od razu „zawodowymi” turystami, żeby do mnie przyjechać :)