środa, 29 grudnia 2010

COŚ Noworocznego


Gdy w sierpniu razem z moim nowymi znajomym ze stypendium snuliśmy plany podróży podczas pobytu w Nepalu, oni rozmawiali o Mount Evereście, Tajlandii i Japonii. A ja z dumą stwierdziłam, że zamierzam wybrać się do Bangladeszu. Zapytali wtedy: A po co? A co tam jest? Zdziwiły mnie te pytania. Oburzyły.

Nie ma co się jednak obrażać. Nie każdy musi wiedzieć, gdzie leży Nepal, nie każdy musi wiedzieć, CO TAM JEST. Podobnie jest z Bangladeszem. Ale zawsze byłam przekonana, że wszędzie na świecie COŚ jest. Na tym polega piękno podróżowania.

Kochani, Nowy Rok 2011 powitam w Bangladeszu. Nowy Rok to zresztą pojęcie względne. Bengalczycy obchodzą go 15 kwietnia. Nepalczycy....nie wiadomo. Buddyści 4 lutego. Newarowie 7 listopada itd.

Powrócę z Bangladeszu 17 stycznia. Opowiem Wam wtedy, co tam jest.

Chciałabym Wam złożyć życzenia noworoczne. Rok 2010 był najdziwniejszy w moim życiu. Tyle w nim było łez smutku ile łez szczęścia. Trudno jest mi więc powiedzieć: chciałabym, żeby nadchodzący rok był lepszy niż poprzedni.

W Nepalu nie ma jednego Nowego Roku. A  do tego my będziemy świętować nasz Nowy Rok 5 godzin przed polskim Nowym Rokiem. Nie ma w tym nic dziwnego – utwierdza mnie to jedynie w przekonaniu, że każdego dnia można zaczynać Nowy Rok. Życzę Wam więc... szczęśliwych nowych roków!

czwartek, 23 grudnia 2010

Z pewnej okazji :)

Czas zawiesić bombki na choince

 

Czas przyozdobić pokój łańcuchami



Czas wyjrzeć za okno i podziwiać biel śniegu






Cóż, podobnie jak cztery lata temu, kiedy świętowałam Boże Narodzenie w Kalkucie, także teraz mam uczucie, że to nie bombki, nie choinka, nie śnieg tworzą Święta – tworzymy je my sami :) Tak więc: Wesołych Świąt!

niedziela, 19 grudnia 2010

Czekając na koniec świata


Widzieliście film „Ziemia niczyja” o wojnie na Bałkanach? Na początku jest tam taka scena: linia frontu, żołnierze siedzą w okopach. Dynamika działań wojennych jest jednak tak znikoma, że armie mogą sobie spokojnie czytać gazetę. Czytają więc czytają i nagle jeden z żołnierzy wzdycha: „Ale burdel w tej Rwandzie!”

Potwierdzam: kiedy żyje się w jednym z najbiedniejszych krajów świata, gdzie właśnie skończyła się wojna, ale codziennie jest ryzyko wybuchu rewolucji, z pewną szczególną motywacją czyta się w dziennikach rubrykę „Wiadomości ze świata”. Nepalczycy czytają więc o cholerze na Haiti, o wyborach prezydenckich na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w których ‘wygrało’ dwóch kandydatów, o kryzysie gospodarczym w Irlandii.

Tymczasem w Nepalu dzieją się dziwne rzeczy. Jak pewnie część z Was wie Nepal przez 10 lat pogrążony był w wojnie domowej. Maoistowscy rebelianci zmobilizowali wszystkie najbiedniejsze i najbardziej uciskane grupy społeczne, by zbudować nowy Nepal. W 2006 roku zgodzili się zakończyć swoje powstanie stawiając jeden podstawowy warunek: upadnie jedyna hinduistyczna monarchia na świecie, gdzie król jest wcieleniem boga Wisznu, i powstanie demokratyczna republika Nepalu. I powstała. A legendarny przywódca maoistów Prachanda został jej pierwszym premierem. Od tamtej pory Nepalczycy jakoś nie potrafią sobie z tą wolnością poradzić. Prachanda odszedł ze stanowiska premiera. A lata mijają.

Po prawie 4 miesiącach mojego pobytu tutaj sytuacja polityczna wygląda następująco:
-          Nepal wciąż nie ma premiera, bo po 5 miesiącach i kilkunastu próbach dokonania wyboru parlamentarzyści już sobie darowali, a urzędujący premier tymczasowy dalej się cieszy swoją niekończącą się tymczasowością.
-          Parlamentarzyści od 2 lat piszą nową konstytucję, ale nie wyszli jeszcze poza preambułę, ponieważ największa partia NIEkomunistyczna uważa, że we wstępie nie można użyć wyrażeń wojna ludowa ani rewolucja (jak chcą maoiści), bo zgodnie z doktryną komunistyczną wydarzenia w Nepalu nie miały takiego charakteru...czyli wciąż spieramy się, kto więcej wie o komunizmie.
-          Politycy kłócą się, jak ma wyglądać nowa flaga Nepalu, bo to przecież bardzo ważna sprawa! Na razie udało im się jedynie ustalić, że jej nietypowy kształt zostanie zachowany.
-          Wciąż istnieją dwie armie: oficjalna i tzw. armia wyzwoleńcza, czyli ta która walczyła z państwem podczas powstania maoistowskiego. Co z tym zrobić? Pomysłów brak, a rebelianci wciąż czekają w obozach gotowi na rozpoczęcie kolejnego powstania.
-          15 stycznia kończy swoje urzędowanie w Nepalu misja stabilizacyjna ONZ i nikt nie wie, co będzie potem.

Z pozoru wygląda to jak siedzenie na bombie z wygrawerowanym sierpem i młotem, ale póki jest się tu, jakoś to wygląda dziwnie spokojnie. A może po prostu Nepalczycy przyzwyczaili się już do tego, że żyją w okopach. Popijają sobie ćaj w sklepikach na rogu, czytają „Wiadomości ze świata” w gazecie i kupują chińskie dresy adidas z ulicznych stoisk, bo idzie zima i trzeba się przygotować – to ostatecznie jedyna rzecz pewna.

czwartek, 16 grudnia 2010

Międzynarodowy Dzień Gór


Przepraszam, że zamęczam Was, drodzy Czytelnicy mojego bloga, takimi ekologicznymi tematami, ale 11 grudnia obchodziliśmy (tak, tak, Wy też) Międzynarodowy Dzień Gór.

Tego dnia, jak każdego innego, słuchałam rano radia BBC i informacja o Dniu Gór pojawiła się w serwisie informacyjnym. BBC nadało krótką rozmowę ze szwajcarskim ‘ekspertem’, który powiedział: Jak globalne ocieplenie dalej będzie postępować tak szybko, to za kilkadziesiąt lat nie będziemy mieli gdzie się wspinać czy jeździć na nartach. Ale ci Europejczycy to idioci! – pomyślałam, dzieląc zapewne moje uczucie oburzenia z innymi słuchaczami z Nepalu, a pewnie także kilku innych krajów świata. Krajów dzikich i potężnych Gór.

Góry to coś więcej niż szczyty do zdobycia. Więcej też na pewno niż na jazda na nartach, nawet jeśli bardzo uwielbiamy to robić. Z każdym rokiem temperatura w Nepalu podnosi się o 0,6 stopnia. Kiedy narzekamy na letnie upały w Warszawie nie myślimy: O, właśnie wymarł kolejny język. Właśnie wyginą kolejny gatunek ptaków. Właśnie przez to w Katmandu nie ma prądu, bo w elektrowniach wodnych jest coraz mniej wody – jest jej po prostu mniej w wypływających z Himalajów rzekach.

Aby podkreślić doniosłość Dnia Gór w Katmandu organizowany jest co roku w połowie grudnia Międzynarodowy Festiwal Filmów Górskich. Z pokazywanych na nim filmów dokumentalnych i nie tylko możemy się dowiedzieć na przykład, co ma wspólnego globalne ocieplenie z wymieraniem języków. A odpowiedź jest dość prosta, chociaż tak trudno jest nam dostrzec tę zależność. Wyższa temperatura oznacza mniej roślinności w wysokich partiach gór; mniej roślinności oznacza, że zwierzęta np. kozy nie mają co jeść; jeśli kozy nie mają co jeść, to ludzie je pasący muszą zmienić zawód, którym trudnili się od wieków; zmiana zawodu wśród nomadycznych plemion górskich oznacza przeniesie się z gór do dolin czyli w praktyce do miast; tak właśnie umiera kolejna kultura i kolejny język.

Przede wszystkim jednak umierają góry.

Można oczywiście od razu zaprzeczyć: bez przesady, wymarcie jednego plemienia składającego się z kilkudziesięciu osób, wymarcie kolejnego języka to jeszcze nie tragedia. Na pewno nie taka, która skłoniłaby Europejczyka do bardziej ekologicznego życia. Z resztą co to ma dla nas za znaczenie – i tak wszyscy w przyszłości będą mówić po angielsku.

Ale wymierające języki to tylko bardzo realny i widoczny znak wielkiej zmiany. Ludzie żyjący blisko natury, bezpośrednio od niej zależni, jak Nepalczycy, widzą to na własne oczy, doświadczają tego na własnej skórze. Kiedy się jest daleko stąd, daleko od krajów Gór, można się łudzić, że wszystko będzie dobrze. Reszta swiata przypomni sobie o nich, kiedy będzie umierać z pragnienia. W końcu większość wody pitnej na Ziemi wypływa ze szczytów pokrytych wiecznym śniegiem. Może śmierć jednego języka naprawdę oznacza powolną śmierć nas wszystkich. Cóż, może więc powinniśmy wspólnie obchodzić zapomniany przez świat Międzynarodowy Dzień Gór. 

piątek, 10 grudnia 2010

Józef K. pochodził z Bangladeszu

Ciemność. Słychać tylko delikatny dźwięk bambusowego fletu. Prosta melodia, tak prosta jak zagrana przez pasterza na zielonych równinach Bangladeszu. I widzimy go nagle, w tej ciemności....albo tylko w naszej wyobraźni.

Zaraz jednak ciemność rozświetla promień światła i widzimy prawdziwego człowieka. Jednego. Dwóch. W czerni. Nie, nie będzie to opowieść o zielonych polach ryżowych. Będzie to opowieść o nas samych. O człowieku, który boi się rzeczywistości. Który jest sam, ale jednocześnie nie całkiem sam. Są jeszcze jego myśli; poważne, trywialne, paraliżujące. Które przychodzą do niego znienacka, w tej jednej strasznej chwili między snem a jawą, między marzeniami a codziennością, kiedy musimy wstać z łóżka i powrócić do rutyny dnia powszedniego.

Jesteśmy w teatrze w Nepalu.
Oglądamy grupę z Bangladeszu.
W adaptacji opowiadania Franza Kafki.

Sztuka wystawiana jest po bengalsku. Tak, jak się łatwo domyślić, jestem jedną z kilku może osób na sali, która rozumie słowa wypowiadane przez aktora. Nie przeszkadza to jednak nikomu. Każdy z nas zna przecież to uczucie ciemności, kiedy wiemy, że zaraz słońce rozświetli świat i będziemy musieli zacząć kolejny dzień. Każdy rozumie tę prostą, kojącą melodię fletu, która nie przynależy do żadnego kraju, ale dochodzi do nas z dalekiej krainy snów.

Przez tą krótką godzinę wcale nie jesteśmy w Nepalu.
Nie w dalekiej ojczyźnie Franza Kafki także.
Nie w słonecznym Bangladeszu.
Nie w chłodnej sali w Katmandu.

Jesteśmy w Teatrze.


Właśnie dobiegł końca Międzynarodowy Festiwal Teatralny, Katmandu 2010. Czas powrócić do przeraźliwie zwyczajnej codzienności.

czwartek, 2 grudnia 2010

Zimny prysznic, czyli jak zostać eko-ascetą

Jestem eko-ascetą.

Brzmi nieźle, prawda? Prawie, jak przyznać, że jest się eko-terrorystą ;) Z resztą obie te postawy są bardzo podobne, zmienia się jedynie odbiorca działań. Terrorysta zmusza innych do określonego zachowania. Asceta zmusza do niego samego siebie.

Ale od początku. Eko-ascetyzm to pojęcie, o którym usłyszałam niedawno w związku ze zbliżającą się kolejną konferencją dotyczącą zmian klimatu. Eko-asceta, jak łatwo się domyślić, to człowiek, który celo odmawia sobie wielu tzw. zdobyczy cywilizacyjnych, które są w rzeczywistości zbędnym luksusem, żeby chronić środowisko naturalne czy też żyć w zgodzie z naturą.

Audycji o eko-ascezie słuchałam jadąc autobusem w niedzielę o 7 rano. Odkąd zaczęła się zima, 7 rano jest uznawana za wczesny ranek i całe miasto, żeby nie powiedzieć cały kraj, przestawiło się na czas zimowy, tzn. żyje innym rytmem i nawet rozkład jazdy autobusów uległ zmianie. Ale o 7. już autobusy jeżdżą. Jadę więc. Zimno, para leci z ust, wszyscy owinięci w koce. I ja też siedzę sobie pod moim ogromnym szalem z wełny z jaka. Nawet nagłośnienie chyba padło, bo nie ma ożywczej bollywoodzkiej muzyki, więc słucham radia na komórce i...doznaję oświecenia! Tak, nie jestem jakimś tam marznącym biedakiem z szalikiem na głowie żyjącym w Trzecim Świecie. Jestem eko-ascetą! Dumnie to brzmi :)

Na czym polega asceza moja i tysięcy innych mieszkańców Katmandu?

Na początek największy powód do dumy: najpopularniejszym sposobem ogrzewania wody w Nepalu jest energia słoneczna. Na każdym domu, a nawet na prawie każdej chałupie, jest bateria słoneczna, która połączona jest z wielkim baniakiem wody na dachu. Oznacza to oczywiście, że woda prawie nigdy nie jest ciepła.... albo należy zrewidować europejskie rozumienie słowa ‘ciepła’. Letnia to już błogosławieństwo natury. A przy okazji domyślacie się jak bardzo oszczędza się przez to wodę, bo co to za przyjemność obcować z zimną cieczą dłużej niż 2-3 minuty. Mycie głowy, gdy w łazience jest ok. 15 stopni, a woda jest lodowata to największe wyzwanie. Ale cóż, jak nie ma słońca i to trzeba zaakceptować. No właśnie – w domach nie ma ogrzewania, więc jak w nocy jest 5 stopni, w pokoju jest ok. 10-15....Z owej audycji dowiedziałam się na przykład, że większość ludzi w krajach rozwiniętych jest przegrzana, tzn. ich organizm utracił odporność na zmiany temperatury, co kiedyś było naturalne. Kiedyś też w domach było ok. 15-18. stopni, a nie 25. jak teraz. Czyli do wszystkiego można się przyzwyczaić. A do zimna tym bardziej.

Jednak eko-ascetą czuję się najpełniej, kiedy odcinają prąd na 3 godziny rano i 3-4 wieczorem. Nie zaczynamy więc dnia o włączenia komputera czy telewizora. No i te romantyczne wieczorki przy świecach. Czytać można przez godzinę, nie więcej, pozostają długie rozmowy o życiu albo....słuchanie radia na komórce (bardzo nieekologiczne). Skąd te przerwy w dostawie prądu? Większość energii w Nepalu produkują elektrownie wodne. Gdy w zimie jest słabsza cyrkulacja wody w rzekach, jest też mniej energii. Proste, prawda? Trudniej się nauczyć z tym żyć.

Mogę wyliczać dalej. Przykładów takiej ascezy tutaj starczyłoby na rozprawę naukową.

Wiem, wiem, mój eko-ascetyzm jest dość wymuszony. Po prostu w takim kraju żyję. Ale nie narzekam. Nie planuję też przeprowadzki do super drogiego hotelu, żeby mieć bieżącą ciepłą wodę. Mam ambicję przeżyć tę zimę i to przeżyć ją spokojnie, jak każdy mieszkaniec Katmandu.

Coś, o czym często myślę zanim włożę głowę pod strumień zimnej wody, to o dalekiej Europie. Kiedy już naprawdę na świecie zabraknie surowców naturalnych, jak sobie poradzą mieszkańcy bogatego świata? Będą narzekać w nieskończoność jak moi znajomi? Umrą z zimna? Wpadną w depresję? Wieczorami będą kłócić się przy świecach? Trochę ascezy by się Europejczykom przydało. Taki zimny prysznic. Jeśli nie dla dobra planety, powinni to zrobić dla siebie samych.