wtorek, 26 kwietnia 2011

Kwestia wiary

Trzy tygodnie temu wszystkie stacje radiowe nadały, że hinduski przywódca religijny Sai Baba jest chory. Taksówkarze stawali nagle na środku ulicy, żeby pogłośnić odbiorniki. W autobusach zamiast muzyki słuchano wiadomości – w tym kraju zmęczonym politycznym impasem to rzadkość.

O umierającym Sai Babie rozmawiano w domach, na ulicach, w sklepach i na uniwersytecie. Tydzień potem zapytałam spontanicznie moją znajomą, której nie podejrzewałabym o szczególną miłość dla kontrowersyjnego guru: Sai Baba to w końcu umarł czy nie? Spotkało mnie mrożące spojrzenie:
Nie, on żyje. No tak Sai Baba nie może umrzeć, tylko jest chory. Sam przewidział przecież, że umrze w wieku 93 lat. A wyczytał to sobie pewnie z ręki – palmiści, czyli astrologowie czytający przyszłość z linii papilarnych, traktowani są tu poważniej niż wykształceni na Zachodzie lekarze.

Ale Sai Baba wciąż leżał w szpitalu. I w ostatnią niedzielę jednak umarł. Jakieś 7 lat przed terminem. Ten błąd w obliczeniach został mu nagle zapomniany, podobnie jak innej jego grzechy. Nigdy nie rozumiałam do końca fenomenu Sai Baby, jednak jego nagła śmierć postawiła mnie przed trudną próbą zastanowienia się nad nim, kiedy pół miliarda ludzi modliło się o jego zdrowie.

Kim była ta dziwna postać z czarną czupryną, zawsze obowiązkowo w długiej szafranowej szacie? Dla milionów swoich wyznawców Sai Baba był bogiem. Oprócz przekazywania mądrości życiowych budował szkoły i szpitale, pomagał biednym. Jednak niewielu, którzy patrzyli na to szaleństwo religijnej gorączki z daleka, oskarżało go o molestowanie dzieci, przeprowadzanie wyznawcom prania mózgu, czy wreszcie o naużywanie funduszy pochodzących z datków. Nigdy nie został oficjalnie skazany przez sąd, a wszyscy zastanawiali się, czy sam sędzia sekularnego państwa indyjskiego nie był przypadkiem wyznawcą tego żyjącego boga. 

Gdy umarł, miliony pośpieszyły do jego wioski, by złożyć mu hołd. Wśród nich inny bóg Indii – krykietowy idol Sachin Tendulkar, gwiazdy Bollywood i politycy na czele ze spadkobiercą słynnej dynastii Rahulem Gandhim. W ponad tysiąckilometrową podróż wyruszyli też wierni z Nepalu.Wszyscy modlą się o to, by w ciągu dwóch dni, które pozostały do kremacji, Sai Baba....zmartwychwstał!!!

Jednak Sai Baba był tak kochany być może nie dlatego, że był bogiem, ale dlatego że był człowiekiem o statusie boga. Ze wszystkimi małymi  i wielkimi grzeszkami, z zamiatanymi pod dywan błędami młodości. Był dobry i zły. Był religijnym przywódcą, ale i sprytnym biznesmenem. Był człowiekiem sukcesu wreszcie. Był jednym z nich, a jednocześnie ponad tym światem doczesnym. Ponad tymi wszystkimi, którzy rządzą Indiami – ponad mafią i polityką, ponad Bollywoodem i krykietem. Ponad każdym prawem. Oprócz prawa życia i śmierci. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz