niedziela, 10 października 2010

Dosain

Ta dziwna nazwa to nic innego jak hinduska/nepalska Gwiazdka. Właśnie zaczęliśmy świętowanie, które potrwa....jak zawsze długo, długo, czyli całe 10 dni!


Zgodnie z charakterem mojej profesji postanowiłam, że nie wyjadę na święta w góry tylko spędzę je w Katmandu, żeby obejrzeć swoim naukowym okiem całe obchody, rytuały, zwyczaje, tradycje...część polskiej wycieczki uznała to za swego rodzaju dziwactwo, ale cóż, indologiczny obowiązek!
Tak więc na dobry początek się rozchorowałam i przeszły mi koło nosa kurczaki curry i inne atrakcje dnia pierwszego :( a termometr wskazywał 100 stopni...Farenheita oczywiście ;)
Ale dnia drugiego....zaczęłam dzień od tradycyjnej herbatki mlekiem i cukrem:) nic tak nie krzepi, pod tym względem jestem prawdziwym Nepalczykiem. Przy herbatce okazało się, że dzieci już rozpakowały prezenty, czyli tutaj obowiązkowo ubrania, więc był pokaz mody! Wiadomo, prezenty ważniejsze niż jakieś tam modły w świątyni.....



Następnie pojechałyśmy z Agatą i Adą zobaczyć, co się dzieje w centrum. W końcu święto! Więc jedziemy zobaczyć coś równie egzotycznego jak dla Nepalczyka Święty Mikołaj. No i szukamy Mikołaja, szukamy....a tu nic! Porażka! Co Ci ludzie robią w te święta....Łazimy znudzone i bez celu po mieście. Szukamy wrażeń. Nawet zerkamy do świątynek, a tu dzień jak co dzień. Jak zawsze tłum na ulicach. Może tylko kobiety trochę lepiej ubrane.
Poszłyśmy więc na colę i wymyśliłyśmy kino...mało świąteczne, ale co tam. Na Święta są zawsze najlepsze premiery! Ale jedyne kino jakie znalazłyśmy wyglądało tak.....



Nagle jednak przed naszymi oczami stanął ten obraz.....


Tak, Moi Drodzy....Aż strach się przyznać, że tak właśnie zaczęłam najważniejsze święta nepalskie...Na diabelskim młynie....Gdzie ta doniosłość, piękno tradycji!? Gdzie te wielowiekowe rytuały?!
Wierna zasadzie rzetelności naukowej, która przyświeca mi od początku mojej indologicznej przygody, przyznaję się dziś do tego otwarcie: zaczęłam te święta tak jak przeciętny mieszkaniec Katmandu. Na festynie.





P.S. I na marginesie przyznaję, że nic tak nie leczy problemów żołądkowych jak pół godziny na nepalskiej karuzeli ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz