Kiedyś tam mieszkałam. Każda jej ulica była moim domem. Odkąd ją opuściłam z każdą minutą, dniem, z każdym rokiem wreszcie wydawała mi się coraz dalsza. Aż zaczęłam wątpić, czy kiedykolwiek istniała.
Może była tylko rozmytym obrazem stworzonym przez odbijające się w wodzie słońce.
Może tylko czarno-białą fotografią w starym albumie o kolonialnych Indiach.
Może tylko absurdalnie kolorowym snem, o którym zapominamy zaraz po wstaniu z łóżka.
Musiałam tam pojechać. Wrócić. Żeby się przekonać, że istniała, że istnieje.
Przez tydzień znów dane nam było istnieć razem. Ona i ja. Ja i Ona. Kalkuta. Ta realna i ta odbita w złocistej tafli moich wspomnień. Razem.
Pieknie I tyle starczy za komentarz:)
OdpowiedzUsuń