poniedziałek, 7 marca 2011

Dom wariatów

Często gdy schodzę na dół (mieszkam na ostatnim 3 piętrze), wpadam na jakiegoś nieznajomego. Nie żebym nie była pewna, ile osób oficjalnie mieszka w tym domu. Pamiętam, że 4 plus ja, ale wizyty nieznajomych, przedstawianych zawsze jako ciocia lub wujek, są normą.

Zwykle przychodzą w najgorszych momentach:
  1. Wychodzę spod prysznica z mokrymi włosami. Zawsze w pełni ubrana, ale i tak widzę to spojrzenie ‘wujka’, który może być nawet młodszy ode mnie...
  2. Piorę na tarasie. Gość przystaje i się gapi, jak biała służąca robi pranie. W Nepalu nie do pojęcia!
  3. Czytam nepalską gazetę przy śniadaniu....długo jej sobie nie poczytam, jak zauważą, że to nepalska.

Goście dzielą się na takich, którzy przychodzą często i ich miejsce na drzewie genealogicznym rodziny Koirala zostało rozpracowane, oraz na tych, którzy są na tyle rzadko, że nie daje się stwierdzić, skąd się wziął na przykład ten przystojny wujek (i czy jeszcze wróci :) Dzielą się też na tych, którzy chcą się komunikować ze mną i na takich, co nawet na mnie nie spojrzą. Wreszcie na tych, którzy wpadają na obiad/lunch/herbatę i na takich, którzy potrafią mieszkać tu miesiącami. Zwykle jednak mamy ciocie/wujków/współpracowników Pana Domu. W najciekawszym przypadku można wpaść na hinduskiego kapłana czy astrologa z doktoratem zrobionym w świętym mieście Benaresie :)

Ostatnio jednak mieliśmy duże święto, więc przeludnienie w domu znacznie wzrosło. Któregoś razu budzę się rano, myję zęby na tarasie, a tu pojawia się jakiś starszy pan....i się patrzy i idzie w moją stronę....i wiadomo, że najlepiej rozmawiać z człowiekiem, gdy ten myje akurat zęby. Dziadek nie zważa na kolor mojej skóry i pyta po nepalsku: Wnuczko, gdzie jest twoja wioska? Wspaniale! Czy teraz mam udawać, że nie rozumiem, czy że nie mogę odpowiedzieć, bo myję zęby...? No nic. Kończę szybko mycie i tłumaczę dziadkowi, gdzie ta moja wioska. Po chwili dziadek znika.

Schodzę na dół, a tam oprócz dziadka mamy młodego wujka (ten przymiotnik dodawałyśmy zawsze, żeby zaznaczyć, że wujek jest w naszym wieku, więc może być niebezpiecznie ;), ciocię z noworodkiem, która mieszka u nas od miesiąca (bo kobieta po urodzeniu jest nieczysta i nie może mieszkać z mężem), oraz kolejną ciocię i wujka, którzy mieszkali już u nas przez dwa miesiące na jesieni (i wujek po pijaku opowiadał kiedyś, że ma dziecko z Indonezyjką poczęte w Korei, ale go nie uznaje!) Tylko właścicieli domu brak, no i kogoś, kto by mi wytłumaczył, kim są nowi wujkowie. Mija jeden dzień i nie zostaję im przedstawiona. Stały motyw, w końcu jestem kobietą, więc nie jestem godna. (Plus wiadomo, młody wujek mija mnie ze wzrokiem zwróconym w niebo, żeby nikt sobie nie pomyślał...)

Drugiego dnia dziadek znów przychodzi do mnie wcześnie rano. Wchodzi bez pukania do pokoju: Co robisz, Wnuczko? Dobrze, że zdążyłam chociaż przebrać się z piżamy! No więc ucinam sobie pogawędkę z ‘nieznajomym’.

Trzeciego dnia nie wytrzymuję i podpytuję, kto to jest. Oczywiście ojciec Pana Domu przyjechał na święto.

W kulminacyjnym momencie było w naszym domu ze 20 osób, co przesunęło moją porę obiadową o godzinę. Bo to chyba oczywiste, że najpierw jędzą mężczyźni. Potem dzieci. A na końcu ciocia z noworodkiem i służąca. (No i ja;) Ale nie powinnam narzekać, bo w związku ze świętem załapałam się na tzw. prasad, czyli poświęcone jedzenie, którego nie zjedli bogowie podczas obrzędów ofiarnych :)

A opowieść o tym nepalskim domu wariatów (przepraszam za to pejoratywne określenie, ale używam go z całą sympatią dla rodziny Koiralów) zakończę historyjką nieświąteczną. Kiedyś wychodzę z domu, ale wiem, że w domu jest tylko Lakszmi, więc wołam ją, żeby zamknęła za mną drzwi. Szukam jej, szukam. Schodzę na pierwsze piętro, a tam na kanapie...siedzi jakiś mężczyzna....a Lakszmi nie ma! Gość siedzi i milczy. A ja....udaję że go nie widzę......ale wreszcie pytam, gdzie jest Lakszmi. Poszła do sklepu– słyszę odpowiedź. Patrzę na pana wielkimi oczami. Gdyby nie fakt, że jesteśmy w Nepalu, już bym dzwoniła po policję i uciekała. No ale co zrobić, ja się spieszę, więc zostawiam nietypowego ‘włamywacza’. A pod sklepem naprzeciwko siedzi nie kto inny jak pani domu i gawędzi sobie w najlepsze ze sklepikarzem wygrzewając się na słońcu. Co będzie się spieszyć. W końcu to na pewno tylko jakiś kolejny wujek.

1 komentarz:

  1. Potwierdzam, dom Laxmi to dom pełen gości i nie ma z tego powodu problemu.Kiedy byłyśmy w listopadzie spałyśmy u nich pięć dni i no problem chociaż cioć i wujków też było sporo. Ja myślałam że ten starszy pan z panią to byli dziadkowie.
    Z przyjemnością oglądam Laxmi i jej córki i nawet poznaję tego bobasa. Ale urósł!.
    No ale już problem z przemykaniem się w domu pełnym "obcych" to problem...
    Pozdrowienia dla Twojej Nepalskie Rodziny!

    OdpowiedzUsuń