niedziela, 13 marca 2011

Groch z kapustą, czyli o ryżu z soczewicą

Gdy wyjeżdżałam do Nepalu słyszałam głosy: i zamieszczaj zdjęcia jedzenia na Facebooku. No tak, jadę w końcu do egzotycznego kraju, który przez bliskość Indii kojarzony jest z wielością dań, które łączy wspólny przymiotnik: pikantne.

Potwierdzam. W restauracjach w Katmandu można dostać słynne indyjskie curry w najróżniejszych odmianach. Z miejscowym serem panirem albo z warzywami o niespotykanych nazwach: karela, potol, bhindi. Jednak królem nepalskiego stołu jest daal-bhaat. Może nie powinnam mówić, że królem. Nepalczycy obalili monarchię parę lat temu, a owo danie nie ma w sobie nic z arystokratycznego przepychu.

Daal - soczewica w formie sosu/zupki. Bhaat - ryż. Proste. Do tego smażone warzywa w ostrym sosie lub sakh, czyli lekko sparzone liście szpinaku.
wersja obiadowa
Je się go tutaj codziennie. Dwa razy dziennie.

I co? I tylko to? Ryż z soczewicą? W Europie powiedzielibyśmy, że to więzienny reżim. Ale jest coś niesamowitego w tym prosty daniu i jego absolutnej dominacji.

Nepal nie przeszedł jeszcze do stadium rozwoju (nie lubię tego słowa narzucającego europejski sposób postrzegania świata!), kiedy je się dla przyjemności i eksperymentuje z ekstrawaganckimi daniami. Jedzenie to codzienna czynność fizjologiczna. Kto dziś o tym pamięta?! Europejczycy pochłonięci są narzekaniem na tłuszczyk w szynce i żylastą wołowinę.

Kiedy tutaj pierwszy raz dostałam kurczaka do dal-bhatu zastanawiałam się, dlaczego dali mi kości do jedzenia. Potem śmiałam się, że są to kości z mięsem, a nie mięso z kością. Teraz nauczyłam się jeść nawet chrząstki i cieszę się, że na obiad jest kurczak (dwa razy w miesiącu, a od święta mamy koźlinę).

wersja śniadaniowa
Kiedy pierwszy raz jadłam dal-bhat nie byłam w stanie zjeść tej ogromnej porcji ryżu. Pół kilo ryżu i trochę warzywek. Co za proporcje! Teraz zjadam ryż do ostatniego ziarenka. Jak się nie podjada cały dzień jest to nawet łatwe. A najważniejsza zasada brzmi: ryżu się nie zostawia. Bo to tak jakby wyrzucało się chleb.

Dal-bhat w zasadzie nie jest daniem. Jest konstruktem społecznym. Codziennością biednych tego świata (bo nawet najbogatszy Nepalczyk jest stosunkowo biedny). Czymś, co łączy ich wszystkich.
Je go tybetański uchodźca i biznesmen z Katmandu.
Jedzą go na 5000 m.n.p.m. i na nizinach południowego Nepalu. Jedzą go ci, którzy kupują ryż za ostatnie pieniądze i ci, którzy mogliby sobie pozwolić na większe rarytasy. Ale po co? Skoro jest dal-bhat!

I czasem z europejską zaciętością odmawiam, już nie mogę, nie chcę i mówię, że nigdy więcej. A potem znów zanurzam palce w ryżu.

Lubię go. Dal-bhat. Nasz ryż powszedni.


P.S. A niedzielę (czyli dziś) świetuję naleśnikiem i kawą na śniadanio-lunch :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz