Do wczoraj nepalskie Zgromadzenie Konstytucyjne miało napisać konstytucję. Miało na to 3 lata. Nie napisało, więc... przedłużyło sobie kadencję. Kraj oczekiwał przez ostatni tydzień pogrążony w strajku generalnym. Autobusy nie jeździły, podpalano samochody, które wyjechały na ulice i sklepy, które otwarto. Chyba czas więc napisać, jak się żyje w Trzecim Świecie.
Nepal jest tzw. Trzecim Światem albo nawet Czwartym (o czym później) i to, że bieda nie jest tu tak widoczna jak w Indiach czy Bangladeszu (bo nie śpi na ulicach) nie zmienia statystyk: Nepal jest tylko tragiczne dwa oczka wyższej niż Bangladesz na liście najbiedniejszych i pozostaje w oficjalnie stworzonej przez ONZ grupie 22 najsłabiej rozwiniętych państw świata.
Nepal jest tzw. Trzecim Światem albo nawet Czwartym (o czym później) i to, że bieda nie jest tu tak widoczna jak w Indiach czy Bangladeszu (bo nie śpi na ulicach) nie zmienia statystyk: Nepal jest tylko tragiczne dwa oczka wyższej niż Bangladesz na liście najbiedniejszych i pozostaje w oficjalnie stworzonej przez ONZ grupie 22 najsłabiej rozwiniętych państw świata.
O tym jak się tu żyje, już trochę pisałam przy okazji innych tematów. Wiecie już na przykład, że w porze suchej nie mamy prądu 16 godzin na dobę. Nie mamy też wody, naturalnie, ale ponieważ mieszkam w jednej z najlepszych dzielnic stolicy tego kraju, nie mieliśmy jej tylko kilka dni. Większość nie ma jej kilka miesięcy i biega do pomp i innych miejskich ujęć wody. W porze monsunowej mamy natomiast za dużo wody i drogi są blokowane nawet na kilka dni pod rząd przez lawiny błotne. To chyba oczywiste natomiast, że woda z kranu nie jest pitna nawet w wersji przegotowanej (cholera i tyfus to choroby narodowe). Dlatego trzeba kupować 20-litrowe baniaki. Ja narzekam jedynie na to, że muszę je sama tachać do domu. Większość narzeka, że musi za wodę pitną płacić.
Według statystyk Katmandu jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast Azji, pomimo niewielkich jak na kontynent rozmiarów. Powiedziałabym, że może nie o zanieczyszczenie tu chodzi, ale o pył, którym pokrywa się w porze suchej (6 miesięcy). Skutek: trzeba bez przerwy sprzątać mieszkanie i prać ubrania (ręcznie). No i jakoś sobie radzić, żeby nie powypadały człowiekowi wszystkie włosy, a stopy nie wyglądały, jakby należały do 60-latka. W rezultacie niesamowicie dużo cennego czasu poświęca się na syzyfowe prace w stylu ścieranie kurzu w pokoju, odmaczanie i czyszczenie stóp po całodziennym przebywaniu na mieście czy wcieranie olejków w skórę głowy. Ponieważ mieszkam tu tylko rok nie muszę się szczególnie martwić rakiem płuc czy astmą.
To takie sprawy przyziemne...czwarty świat ma dużo czarniejsze oblicze.
Zaczynając od najczarniejszej strony i parafrazując pewną polską piosenkę, można powiedzieć, że w nepalskich szpitalach ludzie umierają rzadko. Bo jest ich mało. Szpitali. Bo nie każdy ma w ogóle szansę skorzystać z ich usług chociażby raz w życiu. I zgodzę się: oni nie mają takiej potrzeby. Europejczycy ogólnie są słabsi fizycznie. Oczywiście że są. Bo nie przechodzą tej okrutnej selekcji naturalnej, jak dzieci tutaj. Większość moich znajomych to ludzie, którzy stracili część swojego rodzeństwa w dzieciństwie. Najbardziej skrajny przypadek to rodzina, która straciła trójkę dzieci z 9. Ale to dotyczy prawie każdego. I w sumie jest w tym coś przerażająco humanitarnego, bo przecież jeśli to słabsze dziecko dożyje nawet dwudziestki, to nagle przez ten czas nie poprawi się stan dostępu do szpitali. Więc może lepiej niech umrze jako dziecko, nie jako dorosły, na przykład osierocając dzieci. Jakby to nie była szokująca kalkulacja, ludzie tutaj zmuszeni są ją wykonywać. (System emerytur i rent nie funkcjonuje, a "służba zdrowia" jest płatna- to chyba oczywiste).
Jednak Nepal ma jeszcze jeden poważny problem: jak większość krajów gorszego świata cierpi na uzależnienie ekonomiczne od innych krajów. W tym przypadku wielkich braci mamy dwóch, czyli Indie i Chiny. Indie zabierają Nepalowi energię elektryczną, bo 60 lat temu dwa kraje podpisały idiotyczne porozumienie o współpracy gospodarczej, od którego Nepal nie może się do tej pory uwolnić. Nie ma prądu, więc nie ma przemysłu. Nepal nic nie produkuje, więc wszystko trzeba importować z zagranicy. Z Indii i z Chin. Koło niewolniczej zależności się zamyka. A jak nie ma przemysłu, to i pracy w miastach nie ma.
I gdzieś tam na końcu jest stagnacja polityczna, niemożliwość zbudowania nowego systemu politycznego po wojnie domowej i demokratycznych przemianach w 2006 roku. Budowanie nowego państwa nie przebiega tak, jak większość by chciała. Szybko. O jego kształt kłócą się nie tylko grupy polityczne, ale i społeczne, religijne, językowe, etniczne. Mamy więc często całodniowe strajki generalne zwane bandh. Całe państwo zamiera, a traci na tym branża turystyczna - jedyne źródło dochodu tego kraju. Dlatego do Nepalu pasuje termin Czwarty Świat, stworzony dla zaklasyfikowania krajów, w których wielość grup etnicznych i językowych powoduje chaos i niemożliwość porozumienia. Tymczasem Nepalczycy żyją z traumą po konflikcie, w tej wiecznej tymczasowości.
Większość z moich znajomych narzeka. Albo narzeka i marzy, żeby wyemigrować. Kiedyś powiedziałam mojemu dobremu znajomemu: Ciągle narzekasz, zamiast coś zrobić. I nawet jeśli miałam trochę racji, miał on też pełne prawo odpowiedzieć mi: Mówisz tak, bo jesteś tu rok, jesteś tu z wyboru. Minie rok i możesz wrócić tam. A my będziemy tu na zawsze.
I kiedy narzekam w duchu próbując uprać ręcznie prześcieradło albo zasłony, przypominam sobie to zdanie. Tak, za miesiąc będę tam, z pełnym prawem decyzji, gdzie chcę żyć i co chcę robić. I może właśnie nie chodzi o to, że tam w Pierwszym Świecie mamy pralki do prania, a o to prawo wyboru.