13ego w piątek Kalkuta rozgrzana była słońcem. 45 stopni w cieniu. Wszyscy wstrzymywali oddech. Czekali na godzinę ‘V’, jak mówiło się o niej. Victoria. W końcu każde wybory mają swojego zwycięzcę.
O 14. miasto zamilkło. Słychać było tylko trzeszczące odbiorniki radiowe i ryczące telewizory. Za 5 minut na ulicach pojawili się chłopcy ze specjalnymi wydaniami gazet.
O 14. miasto zamilkło. Słychać było tylko trzeszczące odbiorniki radiowe i ryczące telewizory. Za 5 minut na ulicach pojawili się chłopcy ze specjalnymi wydaniami gazet.
Ogłoszono, że to koniec. Że policzono głosy. Że ostatnia komunistyczna enklawa świata upadła. 34 lat wybierane nieprzerwanie w demokratycznych wyborach władze marksistowskie indyjskiego stanu Bengal Zachodni nie wytrzymały próby czasu.
Patrzyłam w ekran telewizora popijając kawę i nie mogłam uwierzyć. Ci, którzy patrzyli w niego razem ze mną, też chyba nie mogli. Bo nawet jeśli przewidywano to od dawna, teraz dopiero stało się to naprawdę.
I nie stało się to w telewizji jedynie. W Indiach polityka toczy się na ulicy. W jednej chwili Kalkutę zalało morze zieleni, koloru zwycięskiej partii. Zielone tsunami zmiotło czerwoną twierdzę. I to był właśnie koniec. Kalkuta straciła swoją czerwień, a dookoła słychać było już nie słynne: Marxbadi, Lal Salaam! (Marksiści, Czerwone Pozdrowienie!), ale Momota Didi, Zindabad! (Niech żyje Momota, tzn. przywódczyni opozycji).
I nie stało się to w telewizji jedynie. W Indiach polityka toczy się na ulicy. W jednej chwili Kalkutę zalało morze zieleni, koloru zwycięskiej partii. Zielone tsunami zmiotło czerwoną twierdzę. I to był właśnie koniec. Kalkuta straciła swoją czerwień, a dookoła słychać było już nie słynne: Marxbadi, Lal Salaam! (Marksiści, Czerwone Pozdrowienie!), ale Momota Didi, Zindabad! (Niech żyje Momota, tzn. przywódczyni opozycji).
W Indiach władze stanowe (stany mają bardzo dużą autonomię, prawie jak kraje UE) wybiera się co 5 lat, a wybory trwają 6 tygodni. Towarzyszyłam Bengalowi przez 2 ostatnie tygodnie. Przez ten czas podziwiałam polityczny jarmark, który opanował indyjską prowincję. W Bengalu frekwencja osiąga 85 procent i w politykę zaangażowani są wszyscy. Każdy mały sklepik z herbatą jest mikro komitetem wyborczym. Każdy obnosi się ze swoją afiliacją polityczną.
Gdy ogłoszono wyniki wyborów, pojechałam najpierw do dzielnicy Hazra, pod siedzibę zwycięskiej partii, a potem na północ miasta, która zawsze była bastionem marksistów. I tam czuło się tę atmosferę porażki, końca, upadku. Sklepy były pozamykane, puste ulice. Bo kiedy trwa kampania jest to prawdziwe święto demokracji. Każdy ma równe szanse. Każdy może obnosić się ze swoją czerwienią (lub zielenią). Ale kiedyś wreszcie musi nadejść ten dzień. Kiedy impreza się kończy, a zwycięzca jest tylko jeden i w tej okrutnej w rzeczywistości walce, ktoś musi odejść.
Tak więc dla mnie to Miś Koala przegrał z Pierogiem.
Żegnałam Kalkutę 14. maja. Było to szczególne pożegnanie. Nie wiem do jakiego miasta wrócę. Czy Kalkuta zapomni na zawsze o sierpie i młocie? Czy tylko mi się wydawało, że to jest niezbywalna część jej tożsamości? Czy Kalkuta może nie być czerwona? Cóż, zamiast płakać za Kalkutą, której już nie ma, wypada mi zaufać moim bengalskim rodakom. Że dokonali słusznego wyboru.
![]() |
Miasto należy do zwycięzców |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz