piątek, 6 maja 2011

Mapy

Wyobrazcie sobie, jakby to bylo przejsc sie po Warszawie z mapą Berlina. Takie eksperymenty robili podobno przedwojenni futurysci. Jest to cwiczenie umyslu podobne do tego, ktore spotkalo mnie, gdy po raz kolejny przyjechalam/wrócilam do Kalkuty. Z zuchwaloscią Polaka powracającego po latach z Chicago, udawalam, ze wszystko pamietam i chodzilam po miescie bez mapy.

Jeden dzien wystarczyl, by zorientowac sie, ze mój blędnik nie dziala juz jak kiedys. Mój blędnik kalkucki. Skrecam z uliczki w uliczke, ale nie jestem pewna, czy to tu. Tu byla kiedys cukiernia. Przeciez moze jej juz tu nie byc. Wysiadam z metra. Tak, musze isc do tego wyjscia. Nerwowo spoglądam na strzalki i oznaczenia. Kiedys wychodząc z metra myslalam o nieodrobionej pracy domowej na zajęcia z bengalskiego albo o planach na wieczór. Nie o strzalkach.

4 lata. Idę na pamięc. Ale na jaką pamiec? Te schowaną gdzies glęboko, zakopaną pod milionem warstw mulu informacyjnego? Dla zasobów pamieci 4 lata to prawie jak odkopywanie szkieletu mamuta. Wszystkie mapy nakladaja się na siebie. Katmandu, Warszawa, Kalkuta. W majakach zagubionej pamięci chodzę po tych wszystkich miastach jednoczesnie.

Drugiego dnia wybralam się do swiatyni bogini Kali na przedmiescia Kalkuty, ale w Katmandu tez mamy swiatynię Kali za miastem. Nazywa sie Dakszinkali. Stoję wiec na przystanku autobusowym (pamiętam, ze stąd odjezdzają autobusy do swiatyni) i pytam kondaktarow o Dakszinkali. Slyszę: nie. nie. Az wkoncu jakis geniusz jezykowy pyta mnie: Chodzi ci  Dakszineswor? No tak, przeciez swiatynia w Kalkucie nie nazywa się Dakszinkali.

Siedzę w autobusie do Dakszinesworu i patrzę na to miasto. Czy kiedys zapomnę te wszystkie nazwy, twarze sklepikarzy, kolory szyldow, numery autobusow? Chcialabym móc zeskanowac mapy tych miast, ktore byly moim domem i schowac je gleboko w zlotej klatce mojego umyslu.

A tymczasem chodzę po Kalkucie silując sie ze swoją pamięcią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz