niedziela, 19 czerwca 2011

Mój kraj

Tam,
gdzie księżyc zstępuje uśmiechnięty, by spotkać Ziemię
pokrytą białymi płatkami w tę noc śnieżną.
I widzi ją roześmianą, radosną,
a potem powraca szczęśliwy do nieba.

Tam,
gdzie kwiaty brzoskwini kwitną na policzkach ludzi,
dwanaście miesięcy w roku.

Tam,
gdzie nawet w najczarniejszą noc,
białe szczyty oświetlają nasze podwórka.

Tam,
gdzie siła tajfunu,
jest w każdym małym strumyku.

Tam,
gdzie jak raz przyjdzie wiosna,
to zapomina odejść.

Tam,
gdzie Himalaje pochylają się leciutko,
by ogrzać sobie kark,
w cieple najczystszych promieni słońca.

Jak daleko bym nie podróżował,
Mój kraj zawsze powraca w moich marzeniach.


Zastanawiałam się, czy ten wiersz wymaga komentarza. Chyba nie i dlatego to nim kończę poetycką trylogię o Nepalu. Jest on bardziej nepalski nich żaden inny, jest niesamowicie prawdziwy, bo opowiada o tym kraju tak, jak opisują go jego mieszkańcy. Jest wreszcie prostym, ale jednocześnie najpiękniejszym wyznaniem miłości do kraju, jakie kiedykolwiek słyszałam.

Dane mi było być tu imigrantką. Nietypowy obrałam kierunek. Nepalczycy to naród emigrantów. Tysiące wyjeżdża rocznie do pół-niewolniczej pracy w krajach Zatoki Perskiej, Malezji czy Japonii. Wyjeżdżają, bo wiedzą, że tam, gdzieś daleko, żyje się i zarabia lepiej. I godzą się niekiedy nawet na największe poniżenie, bo chcą być jak inni. Jak Europejczycy, albo chociaż Hindusi. Byłam kiedyś na pokazie filmu dokumentalnego o nepalskich emigrantach. Film o kobiecie, która zostawiła męża i dziecko, by pracować w Emiratach, a oni wciąż żyją w himalajskiej wiosce. Na koniec patrzymy na jej małego synka, a reżyser pyta ojca, kim chłopiec będzie, jak dorośnie. Będzie mnichem buddyjskim. – odpowiada dumny ojciec. Tak, bo jak daleko by nie podróżowali, jak inni nie chcieliby być, ich marzenia są zawsze tam. Wysoko, wysoko. W tym być może utraconym na zawsze raju.

I jeśli coś pozostanie we mnie z tej nepalskości, to ta tęsknota za rajem. Bo gdziekolwiek bym teraz nie podróżowała, one zawsze będą w moich marzeniach. Himalaje. Bo chociaż tyle jest powodów, żeby tego kraju nie lubić, nie sposób też go nie kochać. Może ostatecznie jednak to także jest Mój Kraj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz