niedziela, 26 czerwca 2011

Monsunowe Wesele

Coś, co można bez wątpienia powiedzieć o mojej jedynej chyba ostatecznie nepalskiej przyjaciółce, czyli Sreyasie, to to że jest cool. Głupi to przymiotnik, ale pasuje do tej wykształconej w Kanadzie dziewczyny, która mimo że jest w moim wieku, jeszcze nie jest mężatką, a też nikt jej nie traktuje jak starą pannę. No właśnie, bo rodzina Sreyasy też jest cool. I taki jest też jej brat Rishi, na którego ślubie wylądowałam wczoraj. Tak, mogę to chyba stwierdzić bez cienia wątpliwości – wszystkie panny Katmandu straciły najwspanialszego kandydata na męża ;) Bo Rishi to Rishi, ale zostać częścią takiej rodziny, to naprawdę w Nepalu rzadkość.



Ale od początku. W piątek zadzwonił telefon. Odebrałam w mikrobusie, nic nie słyszę. Ślub? Jutro? 8. rano? Aż musiałam wysłać do Sreyasy smsa, żeby się upewnić. I niecałą dobę później tańczyłam w ślubnej procesji, ktora szła przez ulice zalane monsunowym deszczem. Ślub jak ślub, 6 godzin rytuałów hinduskich, ale przy okazji niezła zabawa. Na tym polega chyba ślub, chociaż po doświadczeniach kalkuckich nie byłam pewna.

To było prawdziwe hinduskie wesele. W wielkim domu, dziesiątki wujków, cioć i kuzynów, każdy krzyczy głośniej niż ten poprzedni. Gra muzyka. Dziewczyny w pośpiechu poprawiają makijaż, a zamężne ciocie rządkiem zasiadają na kanapach w salonie, wujkowie gadają w kuchni. Taki cudowny nieporządek. Taniec, deszcz, brzdęk bransoletek i śmiech do łez. Zakumplowałam się szybko z kuzynami, którzy studiują w Stanach, i mieliśmy niezłą zabawę w tym weselnym kiszmiszu. Oni też byli cool.

I tak na ten jeden dzień stałam się trzecioplanową bohaterką filmu Monsunowe wesele. I nawet gdybym się przygotowywała do tego od miesięcy i tak wszystko od fryzury i makijażu po plany założenia sari zepsułby deszcz. Ale za to też kocham Nepal – tu nigdy nie wiesz, kiedy wydarzy się coś zaskakująco cudownego :)




P.S. A w przyszłą sobotę cześć druga, tak już całkiem na pożegnanie z tym krajem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz